Translate

sobota, 8 lipca 2017

DZIENNIKI Z PRACY, czyli studentka w opałach.

                   
           A więc stało się. Nadszedł czas, by wziąć byka za rogi i zrobić kolejny krok dalej w swoim życiu. Choć wydawało się, że mam jeszcze czas na wiele decyzji, a wakacje jeszcze hen hen daleko, to nadeszły one szybciej niż się wydawało. Po wielu, wielu tygodniach spędzonych na głębokim namyśle, w końcu poszłam do swojej oficjalnej, pierwszej pracy. Przedtem trafiały się różne zajęcia, lecz bardziej rozpatrywałam je w kategoriach hobby, niż "twardej pracy". Tym razem miało być inaczej, a moje doświadczenie zawodowe miało niepomiernie wzrosnąć.
           Dzięki pomocy życzliwych koleżanek, udało mi się zatrudnić w call center. Pff, a co to za robota - powiedzą niektórzy. Szczerze mówiąc, sama podchodziłam na początku do tej kwestii z pewną dozą pobłażliwości, no bo w końcu co może być trudnego w odbieraniu i wykonywaniu telefonów? No właśnie ....
           Już pierwszy dzień nauczył mnie nieco pokory. Modliłam się, by klienci nie dzwonili do mnie z problemami technicznymi. Boże, tylko nie dekodery - powtarzałam nerwowo w myślach. Dodatkowo jeszcze musiałam przyjść prawie pół godziny wcześniej - wiadomo, pierwsze logowanie do systemu, przejrzenie Bazy Wiedzy ... Masakra. Nerwy sięgały zenitu. Moja natura cholernej perfekcjonistki domagała się bezbłędnej precyzji w działaniu, zero pomyłek i imponujących wyników już od początku. Nie wyobrażałam sobie, by coś miało się nie udać, pójść nie tak. W moim idealnym planie, wyobrażeniu o pierwszej poważnej pacy nie było miejsca na popełnianie błędów. Wszystko miało być perfekcyjne. Niestety. Po pierwszych siedmiu godzinach wyszłam z poczuciem, że dałam dupy. Ludzie dzwonili, pytali o problemy z ich dekoderami, a nasz lider K., był przeze mnie stale oblegany, do tego stopnia, że w pewnym momencie zwątpił chyba, że głupia blondynka to tylko powtarzany, seksistowski stereotyp. Szczerze mówiąc, gdy byłam na tzw. "słuchawce", sama zaczęłam wątpić, czy aby na pewno mój mózg działa właściwie. Nie umiałam praktycznie nikomu w stu procentach pomóc, czułam, że jestem co najmniej nie na miejscu. I jeszcze trafił mi się w drugiej rozmowie emeryt, z którym próbowałam dogadać się przez godzinę, bo był głuchy jak pień i często zostawiał słuchawkę w drugim końcu domu. Naszą konwersację nt. jego problemów z dekoderem słyszało chyba całe biuro.
           Jednak praca to nie tylko uciążliwe problemy. Muszę przyznać, że świetna atmosfera, pomocni ludzie i miły klimat panujący w naszej firmie, zrekompensował mi ciężkie momenty na słuchawce ;)
         Gdy już wróciłam do domu, zmordowana jakbym przeszła co najmniej Drogę Krzyżową, wreszcie odetchnęłam z ulgą. Wierzcie lub nie, ale nigdy wcześniej nie ucieszyłam się tak na widok swojej poduszki i kołdry. Mając w pamięci swój debiut w pracy, zanurzyłam się w bieli swej pościeli, oddając się z przyjemnością w ramiona Morfeusza. Obietnica nazajutrz wolnej niedzieli, natchnęła mnie nadzieją na lepsze jutro. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz