Witajcie !
Ten wpis z małym poślizgiem, ale myślę, że też warty uwagi.
Z racji nadchodzących świąt i mojej wczorajszej spowiedzi (tak, tak, teraz tydzień bez bluzg) chcę napisać o … no właśnie. O tejże spowiedzi. Tak.
A więc do dzieła !Oto moja prywatna historia z wczoraj .
W liceum miałam religię z pewnym księdzem, którego ceniłam za sposób prowadzenia zajęć i podejście do uczniów. Ogólnie lubiłam religię, ponieważ był to przedmiot refleksyjny, można było zadumać się nad tym wszystkim itd. A ja odkąd pamiętam lubiłam usiąść i zastanowić się nad światem, ludźmi i sensem życia. Taka tam, refleksyjna dusza w nieogarniętym ciele :D
Ksiądz Darek był nawet spoko, zawsze dał jakiegoś suchara na lekcji, ogólnie budował fajną atmosferę, że człowiek aż wyczekiwał tego czwartku lub wtorku, kiedy to mieliśmy z nim zajęcia. Jednakże jakkolwiek fajnie by nie było, mało kto chciał na niego trafić do spowiedzi. No wiecie ... To trochę tak, jakby spowiadać się bratu, ojcu. Widzisz człowieka na codzień i co z tego, że niby jest "narzędziem w rękach Boga". Ale to "narzędzie" na Ciebie patrzy, z Tobą rozmawia no i ogólnie pozostaje taki niesmak, dyskomfort, że oto patrzy i wie, co żeś tam przeskrobał/przeskrobała.
Ja niestety/stety miałam to "szczęście" i wczoraj trafiłam akurat na NIEGO. Choć siedząc sobie przed konfensjonałem uparcie usiłowałam sobie przypomnieć co ja niby takiego ostatnio nawyczyniałam, by poczynić z tego konkretną listę grzechów, to bacznie obserwowałam gdzie pójdzie który ksiądz. Nagle z zakrystii wychodzi ks. Darek. "Niech ksiądz pójdzie dalej, niech ksiądz pójdzie dalej" - mantra wyparła mi z głowy skutecznie myślenie o moich postępkach. No ale oczywiście. Jak to zawsze w moim przypadku. Wszyscy pozostali poszli dalej, a on wmeldował się w konfensjonał najbliżej mnie.
"Mogłaś zmienić księdza, co to za filozofia?" - pomyślicie. No tak, w teorii mogłam. W praktyce tłum ludzi w kościele, starsi "bywalcy" Mszy Świętych lustrują uważnie z ławek ilu młodych grzeszników postanowiło z oporami przyjść na rekolekcje do spowiedzi. Przede mną ze trzy osoby, za mną chyba z osiemdziesiąt (no dobra, trochę przesadzam, ale ogonek był naprawdę spory) . U innych księży też kupa ludzi. "Zmówili się wszyscy na dziś, czy co?"- pomyślałam z narastającym przerażeniem obserwując jak ogonek przede mną zaczyna topnieć. No ale co, przed księdzem będę uciekać? "TAK!" - zawrzeszczała moja podświadomość, ale realizm natychmiast kazał jej zamknąć jadaczkę. No cóż, widok "uciekiniera spod konfensjonału" mógłby zostać źle odebrany, więc postanowiłam zostać. I potem zaczęłam tego żałować.
Gdy nadeszła moje kolej no to wiadomo, niech będzie pochwalony, na wieki wieków, ostatni raz u spowiedzi byłam ..., itd itd. No z grubsza każdy, a przynajmniej większość obczaja tę klasykę. I nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby ksiądz nagle nie zrobił pauzy, nie przyjrzał mi się uważnie przez kratkę w konfensjonale i z pełną powagą powiedział : "My to się chyba już znamy !". Ponadto zaczął wspominać to, co przerabialiśmy rok temu z naszą klasą na katechezie.
To zupełnie wybiło mnie z rytmu. Mogłam tylko zamilknąć i wybełkotać coś niezrozumiale jak idiotka.
Choć może to i nic strasznego,to nigdy jeszcze nie miałam takiej spowiedzi.
Ksiądz zupełnie mnie zaskoczył. Zaskoczył do tego stopnia, że postanowiłam napisać o tym na blogu :D No ale w końcu ... ks. Darek słynął z nietuzinkowego podejścia do człowieka :D
Miłej niedzieli Miśki ! Do jutra :)
Ten wpis z małym poślizgiem, ale myślę, że też warty uwagi.
Z racji nadchodzących świąt i mojej wczorajszej spowiedzi (tak, tak, teraz tydzień bez bluzg) chcę napisać o … no właśnie. O tejże spowiedzi. Tak.
A więc do dzieła !Oto moja prywatna historia z wczoraj .
W liceum miałam religię z pewnym księdzem, którego ceniłam za sposób prowadzenia zajęć i podejście do uczniów. Ogólnie lubiłam religię, ponieważ był to przedmiot refleksyjny, można było zadumać się nad tym wszystkim itd. A ja odkąd pamiętam lubiłam usiąść i zastanowić się nad światem, ludźmi i sensem życia. Taka tam, refleksyjna dusza w nieogarniętym ciele :D
Ksiądz Darek był nawet spoko, zawsze dał jakiegoś suchara na lekcji, ogólnie budował fajną atmosferę, że człowiek aż wyczekiwał tego czwartku lub wtorku, kiedy to mieliśmy z nim zajęcia. Jednakże jakkolwiek fajnie by nie było, mało kto chciał na niego trafić do spowiedzi. No wiecie ... To trochę tak, jakby spowiadać się bratu, ojcu. Widzisz człowieka na codzień i co z tego, że niby jest "narzędziem w rękach Boga". Ale to "narzędzie" na Ciebie patrzy, z Tobą rozmawia no i ogólnie pozostaje taki niesmak, dyskomfort, że oto patrzy i wie, co żeś tam przeskrobał/przeskrobała.
Ja niestety/stety miałam to "szczęście" i wczoraj trafiłam akurat na NIEGO. Choć siedząc sobie przed konfensjonałem uparcie usiłowałam sobie przypomnieć co ja niby takiego ostatnio nawyczyniałam, by poczynić z tego konkretną listę grzechów, to bacznie obserwowałam gdzie pójdzie który ksiądz. Nagle z zakrystii wychodzi ks. Darek. "Niech ksiądz pójdzie dalej, niech ksiądz pójdzie dalej" - mantra wyparła mi z głowy skutecznie myślenie o moich postępkach. No ale oczywiście. Jak to zawsze w moim przypadku. Wszyscy pozostali poszli dalej, a on wmeldował się w konfensjonał najbliżej mnie.
"Mogłaś zmienić księdza, co to za filozofia?" - pomyślicie. No tak, w teorii mogłam. W praktyce tłum ludzi w kościele, starsi "bywalcy" Mszy Świętych lustrują uważnie z ławek ilu młodych grzeszników postanowiło z oporami przyjść na rekolekcje do spowiedzi. Przede mną ze trzy osoby, za mną chyba z osiemdziesiąt (no dobra, trochę przesadzam, ale ogonek był naprawdę spory) . U innych księży też kupa ludzi. "Zmówili się wszyscy na dziś, czy co?"- pomyślałam z narastającym przerażeniem obserwując jak ogonek przede mną zaczyna topnieć. No ale co, przed księdzem będę uciekać? "TAK!" - zawrzeszczała moja podświadomość, ale realizm natychmiast kazał jej zamknąć jadaczkę. No cóż, widok "uciekiniera spod konfensjonału" mógłby zostać źle odebrany, więc postanowiłam zostać. I potem zaczęłam tego żałować.
Gdy nadeszła moje kolej no to wiadomo, niech będzie pochwalony, na wieki wieków, ostatni raz u spowiedzi byłam ..., itd itd. No z grubsza każdy, a przynajmniej większość obczaja tę klasykę. I nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby ksiądz nagle nie zrobił pauzy, nie przyjrzał mi się uważnie przez kratkę w konfensjonale i z pełną powagą powiedział : "My to się chyba już znamy !". Ponadto zaczął wspominać to, co przerabialiśmy rok temu z naszą klasą na katechezie.
To zupełnie wybiło mnie z rytmu. Mogłam tylko zamilknąć i wybełkotać coś niezrozumiale jak idiotka.
Choć może to i nic strasznego,to nigdy jeszcze nie miałam takiej spowiedzi.
Ksiądz zupełnie mnie zaskoczył. Zaskoczył do tego stopnia, że postanowiłam napisać o tym na blogu :D No ale w końcu ... ks. Darek słynął z nietuzinkowego podejścia do człowieka :D
Miłej niedzieli Miśki ! Do jutra :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz